Fabio Lost Radio 4b - wiosenne wspinanie przy wodospadzie
Wyjazd na przedłużony weekend do Agi i Leszka do Szwajcarii miał pierwotnie odbyć się w maju i miał być wyjazdem skiturowym. Musiałem jednak przenieść wyjazd na maj, w związku z czym zamiast butów narciarskich spakowałem linę i uprząż. W związku z wyjątkowo późnymi opadami śniegu w Alpach w tym roku, musieliśmy się nieźle nagłowić przy wyborze lokalizacji i planowaniu aktywności - sporo fajnych miejsc odpada, bo były za wysoko i leżał jeszcze na nich śnieg. W końcu stanęło na Kandersteg - całkiem ładnej wiosce w Alpach Berneńskich znajdującej się u wylotu 15-kilometrowego tunelu kolejowego Lötschberg.
Wokół Kandersteg jest sporo ciekawych dróg wspinaczkowych, jednak po przefiltrowaniu przez nasze kryteria (trudności, brak śniegu na podejściu, liczba wyciągów) zostało ich niewiele. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na sześciowyciągową drogę Fabio Lost Radio o trudnościach 4b na ściance Üschenen. Ściana wygląda z dołu całkiem poważnie. Jednak, jak się potem okaże, nasza droga sporo w niej kluczy omijając większe trudności.
Dzień zaczynamy od podejścia do gondoli Kandersteg-Allmenalp, która przewozi nas przez pierwszy skalny próg doliny. Dwa dni wcześniej mieliśmy okazję robić tutaj bardzo fajną via ferratę, którą teraz obserwujemy z wagonika. Dalej mamy około godziny podejścia - najpierw po zwykłym szlaku, potem dojściową ścieżką. Odnalezienie drogi idzie nam sprawnie, pomaga fakt że w ścianie jest kilka zespołów.

Autor na pierwszym wyciągu, w tle szczyt Gällihore, na który prawie weszliśmy dzień wcześniej
Wszystkie wyciągi wycenione są tak samo, chociaż na koniec stwierdzamy, że niektóre były ewidentnie łatwiejsze niż 4b. Droga jest bardzo przyjemna i różnorodna - jest trochę połogów i wspinania na tarcie, ścianki, trawersy, a na ostatnim wyciągu ciekawa turniczka. Wspinanie idzie nam całkiem sprawnie, mimo że wspinamy się we trójkę (i to nie w szybkiej trójce - systemie w którym prowadzący asekuruje dwie osoby na raz). Obicie jest bardzo gęste, a stanowiska dobrze przygotowane.

Leszek był tym razem w środku naszej trójki
Trudności są dla mnie w sam raz - jedyny moment, gdzie muszę dłużej pogłówkować to mała ścianka na ostatnim wyciągu. W ogóle ostatni wyciąg był zdecydowanie mocnym punktem tej drogi - poza wspomnianymi już ciekawymi formacjami oraz trudnościami, dostarczał wrażeń estetycznych, bo biegł przy wodospadzie. Poza tym też jest bardzo ładnie - w tle mamy mocno jeszcze ośnieżone trzytysięczniki, które bardzo fajnie kontrastują z soczystą zielenią w dolinie.

Aga na pierwszym wyciągu
Podczas wspinania mam też refleksję, że o ile zespół jest w miarę sprawny, to wspinanie we trójkę ma swoje plusy. Można sobie odpocząć na stanowisko, pooglądać widoki czy też się posilić. Fajne jest też to, że przez większość czasu ma się towarzystwo. Wspinanie w dwójkowym zespole jest w gruncie rzeczy dość samotne - z partnerem tylko się mijasz na stanowisku, a większość czasu spędzasz wspinając się lub samotnie asekurując.

Autor na ostatnim wyciągu, w tle widać turniczkę, po której idzie potem droga
Po skończeniu drogi odpoczywamy chwilę i zaczynamy zjazdy. Będziemy zjeżdżać na trzy razy, dzięki temu że związujemy liny. Aga zjeżdża pierwsza i demonstruje fajny patent z przypięciem zbuchtowanych lin do uprzęży, co zapobiega zahaczaniu i zaplątywaniu się liny o skałę. Zjazdy idą całkiem sprawnie, dzięki czemu udaje nam się wyrobić na powrotną gondolę do Kandersteg. Usatysfakcjonowani udanym wspinem wybieramy się na pożegnalny obiad.